Agnieszka Fischer
10 lipca 2019r. zaczął się mój pierwszy wolontariat z ramienia Fundacji Redemptoris Missio. Postaram się opowiedzieć na czym polegała moja misja.
Mam na imię Agnieszka i jestem studentką medycyny. Zaraz po skończeniu zajęć na V roku razem z Klaudią wyruszyłam w podróż do Kenii. Z lotniska w Nairobii odebrały nas dwie siostry zakonne, Polka i Kenijka. Tutaj już pierwsze zaskoczenie, ruch na drodze pomimo tego, że był to późny wieczór, był większy niż w Polsce. Następnego dnia wyruszyliśmy do Kithatu, czyli wioski położonej na górzystym terenie w Meru, zaledwie kilkanaście kilometrów od Równika. Znajduje się tam ośrodek zdrowia, centrum dla dzieci “Dom z marzeń “ oraz szkoła prowadzona przez Siostry Misjonarki Św. Rodziny.
Nasza praca rozpoczęła się już następnego dnia. W przychodni pracuje klinicysta, dwóch pielęgniarzy, dwie siostry zakonne oraz laborant. Byłam zdziwiona, że ośrodek rozbudował się tak prężnie w przeciągu zaledwie kilku lat. Jest nawet apteka, aby pacjenci mogli od razu kupić przepisane im leki. Niestety opieka zdrowotna w Kenii jest całkowicie płatna, ale siostry starają się, aby nawet najbiedniejsi mieli możliwość skorzystania z leczenia.
Głównym zajęciem lokalnej ludności jest rolnictwo. Wiele domów nie ma dostępu do bieżącej wody i elektryczności. Z tego powodu ciężko nieraz o utrzymanie higieny. Problemem jest też pijaństwo i bieda. Dzieci muszą wstać bardzo wcześnie, żeby dotrzeć do szkoły oddalonej o parę kilometrów.
Nasza praca w przychodni każdego dnia wyglądała inaczej. W zależności od potrzeb byłyśmy w gabinecie konsultacyjnym, aptece lub w gabinecie zabiegowym, gdzie wykonuje się opatrunki, iniekcje i szycie ran. Jest to możliwe dzięki regularnym paczkom wysyłanym z Polski, między innymi z akcji “Opatrunek na ratunek”. Niestety ran ciętych jest tutaj bardzo dużo; po pierwsze często dochodzi do wypadków przy pracy w polu, ale także zdarzają się bójki. Niestety rany bywają zabrudzone ziemią, co wiąże się z wyższym ryzykiem infekcji i opóźnia gojenie.
Najpiękniejszym wydarzeniem dla mnie były tutaj porody. Nie było ich bardzo dużo, uczestniczyłyśmy w pięciu, ale na pewno zostaną na długo w mojej pamięci. Moment kiedy matka bierze pierwszy raz swoje dziecko w ramiona jest niesamowicie piękny. Zdziwiło mnie, że tutaj imię dla dziecka jest wybierane dopiero po jakimś czasie od porodu. Ojciec także nie uczestniczy w narodzinach, zobaczy dziecko dopiero po powrocie do domu.
W ośrodku jest też oddział, na który pewnego dnia przyjęliśmy 60-letnią pacjentkę, Caroline. Przyszła do nas skarżąc się na silne zawroty głowy. Po wykonaniu podstawowych badań okazało się, że poziom glukozy we krwi jest bardzo wysoki. Ten stan zagrażał jej życiu, dlatego szybko podjęłyśmy decyzję o włączeniu insuliny. Przez kilka dni nasza chora wymagała intensywnego nadzoru, co wymagało od nas gotowości 24 godziny na dobę. Był to dla nas stresujący i wyczerpujący czas. Starałyśmy się zrobić dla niej wszystko co mogłyśmy pomimo ograniczonych środków. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że pacjentka nie znała języka angielskiego. To nie przeszkodziło nam nawiązać z nią przyjaznej relacji i utwierdziło nas w przekonaniu, że codzienna troska i uśmiech są najważniejsze w kontaktach międzyludzkich. Parę dni temu udało nam się wypisać ją w dobrym stanie z zaleceniami dietetycznymi i lekami.
Starałam się zawsze dowiadywać jak najwięcej o różnicach kulturowych i tych związanych z opieką zdrowotną. Ciekawe jest to, że w Kenii nie ma podziału na położne i pielęgniarki. Jest to jeden zawód. Oprócz tego funkcjonuje tu klinicysta czyli osoba pomiędzy lekarzem a pielęgniarką. Wizyta u lekarza jest bardzo droga. Często jest on obecny w szpitalu tylko na parę godzin.
Zaskoczyła mnie pogoda w Kenii, w lipcu było dość zimno. Większość dni była bardzo pochmurna. Dopiero od połowy sierpnia było cieplej, ale już we wrześniu w końcu mogłam doświadczyć afrykańskich upałów. Pomimo pory suchej jest zielono i można podziwiać kwitnące rośliny. Szczególnie zachwyciły mnie bananowce, plantacje herbaty i kawy. Nawiązałam tu wiele znajomości, więc tym bardziej ciężko było wyjeżdżać. Wiele osób pyta mnie, czy wrócę do Afryki. Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie, ale mam przeczucie, że za parę lat tak się stanie.
Wyjazd na ten wolontariat odbył się w ramach programu „Wolontariat Polska pomoc”, prowadzonym przez MSZ.